Historia Drużyny
Pytasz skąd wzięli się Protektorzy Ardanyan? Dobrze trafiłeś, Wędrowcze. Jak szukać informacji o narodzinach bohatera, a szczególnie takich herosów, to droga wiedzie tylko przez rynsztoki, ciemne zaułki i karczemnych bywalców. A kimżeś jest, że tak ciekawią Cię ich losy? Trubadurem powiadasz… I że pieśń o nich będziesz pisał… A to Ci dopiero nowina. Toć masz szczęście niebywałe, bo z tego, co słyszałem, a wszak Ci wiedzieć trzeba, że moje uszy sięgają dalej niźli by się to mogło wydawać, to, że nikt o ich początkach nie śpiewał, bo nikt ich nie zna. W takim razie rad będę mogąc Ci wszystko opowiedzieć, bo wszak Ci wiedzieć trzeba, że sam tam byłem i z najlepszej perspektywy wszystko widziałem.
Otóż ich losy splotły się dzięki zbrodni, tajemnicy, krwi… i mnie. Pierwsze spotkanie śmiałków miało miejsce podczas Dni Targowych, jakie to miały zwyczaj odbywać się w Hali Rady kaeru Ardanyan. Niedługo po tym jak wóz krasnoludzkiego Zbrojmistrza Denarosa został rozstawiony, a w jego okolicy pojawił się człowiek, o którym nie mogłeś nie słyszeć jeśliś interesował się wcześniej Protektorami Ardanyan, sam fechmistrz Kelron… Wszak Ci wiedzieć trzeba, że Kelron i Denaros mieli ze sobą do czynienia wcześniej, ale ich kontakt kończył się na handlu. A wracając do historii, gdy dwaj bohaterowie się zeszli i zaczęli dysputy o dziełach rąk krasnoluda, jak pod wpływem magicznej siły zjawiła się banda orków. Jeden, o imieniu bodaj Gimrod, zaczął grozić krasnoludowi i żądać odeń klejnotu, który krasnolud chwilę wcześniej znalazł w swoim bajglu. Wówczas w obronie pracusia stanął Kelron. Ledwiem zdążyłem okiem mrugnąć, a ork już leżał na ziemi i dogorywał, a nim się obejrzałem fechmistrz następnego brał w obroty. W parę chwil zabawa była skończona. I jak zawsze, oczywiście, po całym zdarzeniu przybyła straż. Twoje wyczekiwanie dobiegło końca, Śpiewaku, bo oto do reszty dołącza elficki Łucznik Fir’avandel wraz ze swoją brygadą. A i o niej należy Ci się słowo wyjaśnienia, bo jest to drużyna nietuzinkowa. Otóż towarzysze Fir’avandela byli mu szczególnie bliscy i pomocni właśnie na początku. A należeli do nich: prawa ręka Fira, [zachłystuję się rubasznym śmiechem], choć własnej prawej ręki nie posiada, krasnolud Aurwang Dwuręki [wybucham jeszcze większą salwą śmiechu] … najpiękniejsze ostrze u boku elfickiego podoficera, Lillianne i nie mówię tu tylko o zimnej stali w jej dłoni, bo większy szacunek należy oddać jej kąśliwemu językowi… największe utrapienie straży od wieków, wietrzniak Foonkin… i niemowa, tajemniczy Jedric Nuta Śmierci. Powiedz mi, Wędrowcze, czyś dziwniejszą mieszankę widział na świecie? Ale wracając do opowieści… gdy już się straż wokół trupa zebrała, okazało się, że kolejny pojawił się u stóp Fechmistrza. A wszak Ci wiedzieć trzeba, że choć Kelron wymachiwał nad nim mieczem, to ani razu go nie drasnął. Ale trup był. Fir’avandel żądał wyjaśnień, Denaros się rzewnie tłumaczył, piekarz Wuldon lamentował donośnie, bo walczący zapomnieli uważać na jego wóz, a Kelron nie zapomniał dać posmakować podoficerowi swojej arogancji. Żeby nie wzbudzać sensacji wśród kupców świadków odeskortowano na posterunek w Okoros, a reszcie kazano się rozejść, by posprzątać pozostały burdel… Po twej minie wnioskuję, że czegoś Ci brakuje w mej opowieści. Zapewne dziwi Cię, czemu brak tu wzmianki o miłości, która nieodzownie towarzyszy narodzinom bohaterów [zaczynam chichotać po nosem]. Możesz słuchać spokojnie dalej, bo co bardziej wygadani strażnicy opowiadali, że pozostali więźniowie nie poskąpili jej Kelronowi, tamtej nocy, gdy został zatrzymany [wybucham kpiącym chichotem]… … … [przepraszam, jeszcze się śmieję].
I tak zbiegły się ich drogi, a przeznaczenie wplatało trójkę naszych bohaterów w kolejne intrygi. Wszak trzeba Ci wiedzieć, że z czasem Denaros i Kelron dołączyli do szeregów oddziału Fir’avandela i razem stali na straży porządku. A to rozbili kult Horrora, innym razem doprowadzili do zwrócenia wolności kaerowi i uwolnienia od wpływów złego iluzjonisty Leldrina, który na dłużej zagrzał miejce na kartach ich historii… A wraz z tymi dokonaniami otrzymali tytuł Protektorów Ardanyan i tak rozpoczęła się ich wspólna wędrówka.
A jaka w tym była moja rola? To ja podrzuciłem ten klejnot [zerknąłem na kamień, którym bawiłem się przez całą opowieść].
[Bez dalszych słów wyjaśnienia dopiłem zawartość mojego kufla, wstałem od stołu i wyszedłem słysząc za plecami jedynie wrzaski karczmarza: „Sylphis, ty latająca łachudro, znowu nie zapłaciłeś!!!”]
Otóż ich losy splotły się dzięki zbrodni, tajemnicy, krwi… i mnie. Pierwsze spotkanie śmiałków miało miejsce podczas Dni Targowych, jakie to miały zwyczaj odbywać się w Hali Rady kaeru Ardanyan. Niedługo po tym jak wóz krasnoludzkiego Zbrojmistrza Denarosa został rozstawiony, a w jego okolicy pojawił się człowiek, o którym nie mogłeś nie słyszeć jeśliś interesował się wcześniej Protektorami Ardanyan, sam fechmistrz Kelron… Wszak Ci wiedzieć trzeba, że Kelron i Denaros mieli ze sobą do czynienia wcześniej, ale ich kontakt kończył się na handlu. A wracając do historii, gdy dwaj bohaterowie się zeszli i zaczęli dysputy o dziełach rąk krasnoluda, jak pod wpływem magicznej siły zjawiła się banda orków. Jeden, o imieniu bodaj Gimrod, zaczął grozić krasnoludowi i żądać odeń klejnotu, który krasnolud chwilę wcześniej znalazł w swoim bajglu. Wówczas w obronie pracusia stanął Kelron. Ledwiem zdążyłem okiem mrugnąć, a ork już leżał na ziemi i dogorywał, a nim się obejrzałem fechmistrz następnego brał w obroty. W parę chwil zabawa była skończona. I jak zawsze, oczywiście, po całym zdarzeniu przybyła straż. Twoje wyczekiwanie dobiegło końca, Śpiewaku, bo oto do reszty dołącza elficki Łucznik Fir’avandel wraz ze swoją brygadą. A i o niej należy Ci się słowo wyjaśnienia, bo jest to drużyna nietuzinkowa. Otóż towarzysze Fir’avandela byli mu szczególnie bliscy i pomocni właśnie na początku. A należeli do nich: prawa ręka Fira, [zachłystuję się rubasznym śmiechem], choć własnej prawej ręki nie posiada, krasnolud Aurwang Dwuręki [wybucham jeszcze większą salwą śmiechu] … najpiękniejsze ostrze u boku elfickiego podoficera, Lillianne i nie mówię tu tylko o zimnej stali w jej dłoni, bo większy szacunek należy oddać jej kąśliwemu językowi… największe utrapienie straży od wieków, wietrzniak Foonkin… i niemowa, tajemniczy Jedric Nuta Śmierci. Powiedz mi, Wędrowcze, czyś dziwniejszą mieszankę widział na świecie? Ale wracając do opowieści… gdy już się straż wokół trupa zebrała, okazało się, że kolejny pojawił się u stóp Fechmistrza. A wszak Ci wiedzieć trzeba, że choć Kelron wymachiwał nad nim mieczem, to ani razu go nie drasnął. Ale trup był. Fir’avandel żądał wyjaśnień, Denaros się rzewnie tłumaczył, piekarz Wuldon lamentował donośnie, bo walczący zapomnieli uważać na jego wóz, a Kelron nie zapomniał dać posmakować podoficerowi swojej arogancji. Żeby nie wzbudzać sensacji wśród kupców świadków odeskortowano na posterunek w Okoros, a reszcie kazano się rozejść, by posprzątać pozostały burdel… Po twej minie wnioskuję, że czegoś Ci brakuje w mej opowieści. Zapewne dziwi Cię, czemu brak tu wzmianki o miłości, która nieodzownie towarzyszy narodzinom bohaterów [zaczynam chichotać po nosem]. Możesz słuchać spokojnie dalej, bo co bardziej wygadani strażnicy opowiadali, że pozostali więźniowie nie poskąpili jej Kelronowi, tamtej nocy, gdy został zatrzymany [wybucham kpiącym chichotem]… … … [przepraszam, jeszcze się śmieję].
I tak zbiegły się ich drogi, a przeznaczenie wplatało trójkę naszych bohaterów w kolejne intrygi. Wszak trzeba Ci wiedzieć, że z czasem Denaros i Kelron dołączyli do szeregów oddziału Fir’avandela i razem stali na straży porządku. A to rozbili kult Horrora, innym razem doprowadzili do zwrócenia wolności kaerowi i uwolnienia od wpływów złego iluzjonisty Leldrina, który na dłużej zagrzał miejce na kartach ich historii… A wraz z tymi dokonaniami otrzymali tytuł Protektorów Ardanyan i tak rozpoczęła się ich wspólna wędrówka.
A jaka w tym była moja rola? To ja podrzuciłem ten klejnot [zerknąłem na kamień, którym bawiłem się przez całą opowieść].
[Bez dalszych słów wyjaśnienia dopiłem zawartość mojego kufla, wstałem od stołu i wyszedłem słysząc za plecami jedynie wrzaski karczmarza: „Sylphis, ty latająca łachudro, znowu nie zapłaciłeś!!!”]